Witajcie:)

Ostatnio czytałam bardzo ciekawą książkę ” The gifts of imperfection – let go of who you think you’re supposed to be and embrace who you are” Brene Brown. Spodobała mi się definicja nadziei, którą autorka stworzyła przeprowadzając własne badania. Według niej nadzieja się przydarza kiedy:

– wiemy, gdzie chcemy być

– wiemy co musimy zrobić, żeby się tam dostać; tolerujemy porażki i próbujemy jeszcze raz

– wierzymy w siebie.

Tych rzeczy uczymy się od naszych pierwszych opiekunów. Jednak jeżeli w naszym domu zabrakło jasnych granic, regularności, przewidywalności i wsparci w osobie rodzica, to może pojawić się problem. O tyle, o ile wiedziałam co chcę robić i gdzie być. Z dwoma kolejnymi rzeczami miałam problem, a szczególnie z wiarą w siebie. Kiedy zaczynałam pracę z wewnętrznym dzieckiem, szukałam w pamięci kiedy pierwszy raz się tak poczułam. Bez wiary we własne siły (świadomie) Przyszła do mnie moja ośmiolatka. Wróciła ze szkoły cała zapłakana.

– Moje pierwsze pytanie: kochanie co się stało?

– Pani w szkole powiedziała, że jestem najlepsza w klasie (coraz bardziej płacze)

– Kochanie, ale co w tym złego?

– Ona kłamie, to nie może być prawda..

To było świadome wspomnienie (nad wiarą w siebie pracuję nadal), które wiele zmieniło, kiedy je przepracowałam i jedno z tych najbardziej rozdzierających moje serce. Od tamtej chwili moja Daria we mnie szła z myślą not enough (nie wystarczająca) Przez 30 lat, ta mała dziewczynka we mnie, nastolatka, studentka bardzo mocno uwierzyła w to, że nie jest dość dobra (paradoksalnie, będąc zawsze najlepszą w klasie bądź szkole). Nie była dość mądra, ładna, szczupła, wysoka, wyuczona. Każdą z osobna uczyłam i uczę wiary w siebie, we własne siły, bo jest to do zrobienia, wierzę w to. Mimo, że te trudne emocje często kosztują mnie naprawdę ogrom siły i energii, to jest to tego warte. Bo za każdym razem wychodzę z tego silniejsza, z większą wiarą, że można!

Wszystkiego dobrego kochani.